Emocje zawsze towarzyszą nam podczas śpiewania. Czasami jednak są one większe niż planowaliśmy. Ale wszystko po kolei. W sobotę 17 maja w strugach deszczu udaliśmy się do Rzeszowa, aby brać udział w uroczystości chrztu. Jednym z katechumenów był Marcin. Po południu miał miejsce koncert. Kiedy byliśmy w jego połowie, nagle strzelił reflektor. Dzięki Bogu nikomu z zebranych nic się nie stało, mimo że rozsypało się gorące szkło. W efekcie jednak został wyłączony prąd. Marysia nie grała na pianinie klasycznym, więc brak prądu automatycznie spowodował, że nie mieliśmy akompaniamentu. Z resztą akustyk, też już nie musiał zajmować się nagłaśnianiem, bo mikrofony bez energii elektrycznej również nie działały. Nie udało się też dokończyć pieśni, którą śpiewaliśmy w momencie wybuchu. Lecz czy nastąpił koniec koncertu? Nie 🙂 Wobec zaistniałej sytuacji w drugiej połowie występu wykonaliśmy pieśni a capella, w tym jedną premierowo. I w ten sposób oddaliśmy naszemu Zbawicielowi chwałę.